„Mały Książę – strata”
Minęło
sześć lat, od kiedy Mały Książę zostawił lisa na Ziemi. Zwierzę od tego czasu
było bardzo smutne, brakowało mu przyjaciela. Lis chodził po planecie, nie
chciał jeść. W końcu trafił na pustynię, gdzie spotkał węża, który zgodził się
wysłuchać jego problemów. Lis opowiedział mu o tym, jak jego przyjaciel go
porzucił. Wyznał, że udawał zrozumienie, gdy Książę powiedział mu, że go
opuści. W głębi swojego serca wiedział, że tak musiało być, ale smutek opanował
go pomimo tego. Ku zdziwieniu lisa wąż znał tego chłopca i zaproponował wyprawę
na planetę B-612. Lis bez wahania zgodził się, nie przejął go fakt, iż jest to
podróż w jedną stronę. W nocy wąż oplótł swoje ciało dookoła lisa, aż ten w
końcu opadł na piach nieświadomie.
Lis
obudził się na brudnej planecie. Pomyślał, że musi to być miejsce zamieszkania
pijaka lub innego bohatera, o którym Książę mu opowiadał. Rozejrzał się
dookoła. Zobaczył przewrócony pusty klosz, częściowo wrośnięty w ziemię.
Dookoła niego wyrastały dosyć duże krzewy, do złudzenia przypominające Baobaby
Małego Księcia. Jednak lis uznał, iż nie są to zabójcze rośliny z planety jego
pana, gdyż on nigdy nie pozwoliłby, aby urosły do tak zatrważających rozmiarów.
Oprócz roślinności zobaczył mały wulkan wypełniony śmieciami. Nagle usłyszał
smutny śpiew i zaczął iść w stronę, z której słyszał głosik.
Zobaczywszy,
kto śpiewa, opanowało go przerażenie.
- Księciu? Co się stało, dlaczego jesteś
taki smutny, a twoja planeta zaniedbana? Czyżbyś zapomniał, czego się
nauczyłeś? - zapytał.
- Mo... mo... moja róża. Ona zmarła -
wyszeptał.
- Ale kiedy to się stało? - zapytał lis,
przytulając swojego przyjaciela.
- Sześć lat temu, od tamtego czasu nie
wiem kim jestem, co mam robić. - Mały Książę odpowiedział coraz bardziej
zapłakany.
- Ojoj, a nie pamiętasz, czego się
nauczyłeś? Że dorośli nie radzą sobie z emocjami albo, że wszystko co dobre lub
złe w końcu przeminie? Nie pamiętasz, że w życiu nie można się skupiać tylko na
jednej rzeczy? - dopytywał lis, próbując pocieszyć kolegę.
- Pamiętam. Na planecie pijaka,
latarnika oraz na Ziemi. Może jednak masz rację. Wtedy, jak podróżowałem –
zaczął opowiadać – myślałem, że dorosłość jest beznadziejna, nie rozumiałem,
jak można tak dziwnie żyć. Teraz jak straciłem moją miłość, to zapomniałem o
innych wartościach - Mały książę zaczął rozumieć, do czego dąży Lis.
- Przepraszam cię mój drogi, już cię nie
opuszczę. Ale jeżeli chcemy przeżyć to musimy znaleźć nową planetę, bo na tej
nie ma kurczaków, które ty mógłbyś jeść, a to miejsce przypomina mi tylko o
złych rzeczach oraz skutkuje tym, że zmieniam się w dorosłego pogrążonego w
pracy, chcącego, żeby wszystko do niego należało i żeby wszyscy sypali mi
komplementami. Życie oraz praca powinny mi przynosić radość, tego się u
Geografa nauczyłem.
- Nie ma planet idealnych. Cieszę się,
że rozumiesz o co mi chodzi. Oswoiłeś mnie, to teraz musisz o mnie dbać.
Bohaterowie
znaleźli nową planetę i nie nazwali jej nudno, jak dorośli, których obchodzą
tylko numery. Nazwali ją po stracie Małego Księcia ”Róża”. Na tej planecie
zbudowali domek i zagrodę, w której hodowali pożywienie dla lisa – kury.
Planeta była podzielona na trzy części, na jednej z nich zawsze był zachód
słońca, na drugiej była piękna, gwieździsta noc, a na trzeciej słoneczny dzień.
Przyjaciele żyli tam długo i szczęśliwie.
„Nowe zakończenie lektury Mały Książę”
Życie Małego
Księcia na planecie B 612 toczyło się spokojnie. Wyrywanie baobabów i
pilnowanie Baranka było codziennym obowiązkiem, które choć monotonne były
przyjemne. Oglądanie zachodów słońca dawało zasłużony wypoczynek. Za to rozmowy
z Różą stały się niekończącą dyskusją na wszystkie tematy świata. Mały Książe
kochał swoją planetę i życie i na niej. Rutyna i przewidywalność dawały
mu poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Jednak pewien poranek około dwa lata po
spotkaniu z Pilotem przyniósł zaskakujące zmiany.
Mały Książe
zajmował się przygotowywaniem śniadania, gdy usłyszał dziwne odgłosy dochodzące
z drugiego końca planety. Skierował swe kroki w kierunku hałasu i zobaczył
klatkę, w środku której siedział...Lis. Klatka była duża, metalowa z nierównymi
rogami, jakby koślawa. Nie było na niej kłódki. Mały Książe na zawsze
zapamiętał wcześniejsze spotkanie z Lisem i jego mądre słowa, że najważniejsze
jest niewidoczne dla oczu, jednak teraz jego oczy widziały zaskakujący obraz. W
jego głowie kłębiły się dziesiątki pytań: “Jak on się tu znalazł?”, “Dlaczego
jest w klatce?”, “Kto go tam uwięził?”. Lis wydawał się bardzo szczęśliwy na
widok Księcia. Opowiedział mu o myśliwym, który schwytał go do klatki i
planował sprzedać na futro. Strach Lisa przed śmiercią był tak silny, że w
nieznany sposób przeniósł go na B 612. W pierwszej chwili Mały Książę natychmiast chciał go uwolnić, jednak Lis
powiedział mu, że boi się, że myśliwy może go znaleźć i bezpieczniej czuje się
w klatce. Zaskoczyło to chłopca. Pamiętał swoje przygody na Ziemi i to, że
zrozumiał, że przyjaciele są ważni i trzeba im pomagać, gdy znajdą się w
potrzebie. Lis nauczył go odpowiedzialności za to, co się oswaja. W
konfrontacji z sytuacją uwięzionego przyjaciela, który nie chce wolności, nie
wiedział co ma robić. Mały Książe zaproponował, że zrobi podkop i sam wejdzie
do klatki. Usilnie chciał być z Lisem, bo uważał, że to dowód jego oddania. Lis
odmówił Małemu Księciu tłumacząc się, że trzeba czasami pobyć samemu, żeby
chcieć wrócić do przyjaciół. Lis nie był pewien czy bezpieczniej czuje się w
klatce, czy poza nią. Wiele dni zajęły rozmowy Lisa z Księciem. Lis sprytnie
dopytywał Chłopca o jego doświadczenia, poglądy i wnioski jakie wyciągnął z
pobytu na Ziemi. Dopiero, gdy przekonał się, że Mały Książe wyciągnął to co
najważniejsze z ziemskich lekcji zdecydował się wyjść z klatki. To był dowód
przyjaźni Lisa i chęci bycia oswojonym. Dla Małego Księcia oznaczało to, że nie
można nikogo uwalniać ani oswajać na siłę.
Mały Książe znów mógł wrócić do swojej codzienności. Był teraz bogatszy o kolejne doświadczenia i nowego przyjaciela na swojej planecie. Zrozumiał, że każde spotkanie to kolejna nauka, a to co z niej wynika często jest nieoczywiste, ukryte i niewidoczne dla oczu. Przekonał się, że wolność nie dla każdego znaczy to samo. Także poczucie bezpieczeństwa okazało się inne w różnych sytuacjach. Dowiedział się, że przyjaźń ma różne oblicza i docenił ogromną wartość każdej przyjaźni jaka przytrafiła się w jego życiu.
Uczeń, klasa VII B
,,Jakbym zakończył Balladynę”
W tej chwili żołnierz przybył i oświadczył:
- Stara kobieta zmarła i nie
powiedziała, kim jest morderca.
- Na pewno nie żyje? –
zapytała królowa. - Sprawdzić!
- Ciało martwe leży, wolała
męczarnie – odpowiedział żołnierz.
Sądy skończone. Królowa wyszła. Następnego
dnia Balladyna krążyła po zamku. Wchodziła do różnych komnat i wychodziła z
nich. Szukała czegoś, ale sama nie wiedziała czego.
- Szuka Królowa kogoś? – jeden
z żołnierzy pyta Balladynę.
Ona milczy. Bierze go za rękę, wchodzi do jednej
z komnat, zamyka drzwi i ciach. Zabiła żołnierza.
- Mógł się dowiedzieć o mej
przeszłości – mówiła do siebie Królowa.
Komnata ta była nieduża. Stała
w niej piękna stara szafa i stolik z czterema siedzeniami. Morderczyni
postanowiła schować ciało do starej szafy i uciekła z miejsca zbrodni.
Poniedziałek. Piękna wczesnojesienna pogoda.
Dzień jak co dzień, władza i bogactwo. Tylko to w głowie miała władczyni zamku.
Jak kolejny tydzień, to i nowa osoba na zamku. Kanclerz przyprowadził do
Balladyny gościa. Tą osobą był ksiądz Mateusz I z dynastii Żmigrodzkich. Ksiądz
miał na sobie czarną sutannę, lekki zarost i jasnobrązowe włosy. Królowa się
mocno zdziwiła, bo nie wzywała żadnego księdza. Kanclerz i Balladyna
zaprowadzili księdza Mateusza I do sali obrad i królowa poprosiła kanclerza na
rozmowę. Przeprosili gościa i udali się na korytarz.
- Kim on jest i co on tu
robi?! – zapytała oburzona pani zamku.
- Gościnnie zawitał. Chciałby
ten ksiądz poprowadzić w zamkowej kaplicy mszę za tych zamordowanych tu ludzi –
odpowiedział kanclerz.
Nastał wieczór. Gość z Sandomierza, bo
właśnie z tamtych okolic pochodził nasz Mateusz I, przechadzał się po zamku. Królowej
się to nie podobało, ponieważ zdawało się jej, że to niezwyczajny duszpasterz. Z
jego oczu biła dobroć, mądrość i niebywała przenikliwość. Był także strasznie
ciekawski, wchodził do różnych pomieszczeń i wychodził z nich. Zaczęło to bardzo
niepokoić Balladynę. Doszła do wniosku, że nie pozbyła się wszystkich groźnych
dla niej ludzi. Przybycie wścibskiego księdza zaczynało zwiastować nowe
kłopoty. Była noc, na zamku panował mrok, lecz ktoś się zbliżał do
pomieszczenia, w którym mieszkał tymczasowo ksiądz. Czyżby morderca miał
właśnie na celowniku kolejną ofiarę? Nóż ostry jak brzytwa trafił w mężczyznę.
Jednak to było ciało żołnierza, którego Balladyna wcześniej zabiła i schowała w
szafie.
- Gdzie on jest! – krzyknęła
morderczyni.
- Szczęść Boże – odpowiedział
głos. – Teraz już mam całkowitą pewność, że to ty, wasza wysokość, zabiłaś tych
niewinnych ludzi.
- Giń, przepadnij –
rozwścieczona Balladyna próbowała trafić nożem w Mateusza I.
Jednak królowa nie przemyślała tego, że nie
tylko ona ma broń. Otóż to nie był zwykły ksiądz, znał on starodawną sztukę
walki o nazwie ‘’Cios szybkiego roweru’’. Ta starodawna sztuka walki chińskich
rowerzystów była kiedyś wykorzystywana np. do odpędzenia złodziei kradnących na
targu warzywa. Mimo że śmiesznie to brzmi, była bardzo niebezpieczna. Tworzyła
ona tornado kreacji, czyli wichry żywiołowe, i tylko ten, kto ma jakąś moc, tym
tornadem może się posługiwać. Ale przecież to dziwne, że ksiądz Mateusz I z
dynastii Żmigrodzkich umie taką rzecz wykonać, skoro mocy żywiołów nie posiadał.
A jednak jego mocą jest nawracanie do chrześcijaństwa.
- Nieprzypadkowo tu jesteś! –
krzyknęła Balladyna. – Jesteś też detektywem.
W tej chwili Mateusz I wykonał cios
szybkiego roweru i w taki sposób mocno ogłuszył morderczynię. W tej samej
chwili wbiegli żołnierze z kanclerzem.
- O Boże drogi! – powiedział
oburzony kanclerz. – Wiedziałem, że nie była z nami szczera.
- Jak ksiądz wpadł na to, że
królowa zabiła tych biednych ludzi? – zapytał jeden z żołnierzy.
- Przechadzając się po waszym
zamku, znalazłem martwego mężczyznę w starej szafie. Uznałem, że trzeba
poszukać w tym pomieszczeniu poszlak i znalazłem kawałek kryształu.
Przypomniałem sobie, że królowa miała coś podobnego na szyi i było to lekko
ułamane – odrzekł ksiądz.
- Straże, zabrać ją na
gilotynę! – odrzekł głośno kanclerz.
- To nie jest prawdziwy
kanclerz, to przebieraniec! – rzekł ksiądz.
Okazało się, że to von Kostryn, który zginął
wcześniej przez truciznę. Wszyscy byli w szoku. Tak naprawdę Kostryn miał brata
bliźniaka von Gilberta, który wtedy zginął. Balladyna się pomyliła i nie
Kostryn wziął zatruty chleb tylko jego brat. Teraz miał się pozbyć Balladyny,
by osiąść na tronie, ale oboje zostaną ukarani.
Ostatecznie królestwo stało się wolne, a
spiskowcy trafili za kratki i dalej nie wiemy, jaki był ich los. Ksiądz Mateusz
I pożegnał się ze wszystkimi i wyruszył w podróż do domu. Pasterz Filon
natomiast po sądach dawnej władczyni wyjechał i stał się władcą zamku Popielów.
Uczeń, klasa VII F
Alternatywne
zakończenie książki „Stowarzyszenie umarłych poetów”
Po tym
jak ojciec zbeształ Neila za udział w przedstawieniu, chłopak położył się spać.
Jednak długo nie mógł zasnąć. Myślał o argumentach ojca za pójściem na uczelnię
medyczną, które uznał za przekonujące, ale jego serce pragnęło aktorstwa. Bił
się z myślami całą noc. W końcu stwierdził, że póki nie jest pełnoletni, ojciec
i tak ma nad nim władzę, więc musi się mu podporządkować albo umrzeć, a on
chciał żyć.
Mijały
lata. Neilowi wydawało się, że pogodził się ze swoim losem. Był bardzo
inteligentny i zdolny, więc nauka przychodziła mu z łatwością. Bez problemu
dostał się na studia medyczne na Harvardzie i wszystko wskazywało na to, że
zostanie dobrym lekarzem. Rodziców odwiedzał w każde święta. Nie sprawiało mu
to przyjemności, ale rodzice byli szczęśliwi i dumni. Jednak znajomi widzieli,
że dzieje się z nim coś złego. Stawał się coraz bardziej zgarbiony, chudszy.
Jego oczy stopniowo traciły blask, a pod nimi ciemniały sińce. Coraz rzadziej
się uśmiechał i coraz częściej unikał rozmów i spotkań towarzyskich.
Pewnego
grudniowego wieczoru szedł ośnieżonym chodnikiem z biblioteki do akademika.
Było już ciemno, tylko ciepłe światło latarni rozpraszało mrok. Prószył drobny
śnieg i osadzał się na gołych gałęziach drzew i krzewów. Przechodząc obok słupa
z ogłoszeniami, zobaczył plakat reklamujący “Sen nocy letniej” wystawiany przez
uczelniane koło teatralne. Wróciły wspomnienia ze szkolnego przedstawienia,
jego sukcesu i euforii, jaką wtedy odczuwał. Poczuł, że jego życie nie ma
sensu. Zrozumiał, że nic go nie cieszy i, że nie wyobraża sobie pracy jako
lekarz. Ogarnęło go poczucie beznadziejności.
Wrócił
do pokoju w akademiku. Wyjął leki nasenne, których czasem używał z powodu
bezsenności i wysypał całą zawartość pudełka na rękę. Nalał sobie szklankę
whisky i popił nią całą garść tabletek. Położył się na łóżku i zamknął oczy.
Wyobrażał sobie, że tańczy jako Puk we śnie, a może to już nie był sen…
Uczennica, klasa VII G
Nowe
zakończenie książki „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”
(…) Gdy Neil wychodził z
teatru, wszyscy goście gratulowali mu świetnego występu. Jednak ojciec Neila
nie był zadowolony. Zwrócił się do syna: ,,Daję Ci ostatnią szansę, wykorzystaj
ją’’. Po czym obaj wsiedli do samochodu. Podczas powrotu trwała kompletna
cisza. W domu, przy kolacji, rodzice Neila rozmawiali o jego karierze
zawodowej. Neil na wszystko się zgadzał, choć i tak wiedział, że gdy będzie
pełnoletni, zostanie aktorem.
Następnego dnia Neil przybył
do szkoły. Wszyscy koledzy gratulowali mu świetnego występu. W pewnej chwili
Cameron zapytał: ,,A co na to twój ojciec?’’. Neil odpowiedział, że rodzice nie
byli zadowoleni. Poinformował również kolegów o swoim postanowieniu, że gdy będzie
pełnoletni, zostanie aktorem.
Następnego dnia, pan Keating
przeprowadził lekcję – tym razem – nad jeziorem.
Po zajęciach wszyscy udali się do jaskini, gdzie kontynuowali czytanie wierszy.
Dopiero dwie godziny później postanowili wrócić do szkoły.
Przez następny tydzień nic się
nie działo. Aż do styczniowej środy. Przed południem, o godzinie dziesiątej,
Neil dostał list z informacją o kolejnym przedstawieniu. Tym razem był to
wielki konkurs aktorski. Zgodnie z regulaminem wygrana zapewnia zwycięzcy miejsce
w międzynarodowej szkole aktorskiej. Neil był zachwycony. Od razu poszedł
podzielić się tą wiadomością z kolegami. Był pewien, że chce wziąć udział w tym
konkursie. Nie przejmował się opinią ojca. Wiedział, że za trzy miesiące stanie
się pełnoletni i będzie mógł sam zadecydować o swojej przyszłości, wybierając
wymarzony zawód.
Pan Keating również nie maił
nic przeciwko, aby Neil wystartował w konkursie. Jednak przygotowania do występu
okazały się bardzo trudne i z tego powodu był zmuszony czasami opuszczać
spotkania klubu.
Oczywiście Neil nie wspominał
nic ojcu o konkursie. Na szczęście do udziału w nim nie trzeba było posiadać
zgody rodzica, ani dyrektora szkoły. Tydzień przed występem, do szkoły
przyjechał ojciec Neila. Gdy wchodził do pokoju, zastał Neila ćwiczącego swoją
rolę. Syn siedział na łóżku i czytał coś
z kartki. ,,Pokaż, co czytasz’’ – zwrócił się do niego surowym tonem ojciec.
Neil niezwłocznie zamienił kartkę z zapisaną rolą na kartkę z wierszem. Po
przeczytaniu tekstu ojciec powiedział: ,,Ładny wiersz’’, po czym odszedł. Neil
z ulgą odetchnął.
Nadszedł czas konkursu.
Niestety noc przed występem Neil miał spędzić w domu. Wstał więc o piątej rano
i wymknął się niepostrzeżenie z pokoju przez okno. Na zewnątrz był mróz, sypał
śnieg. Całe szczęście, że zdążył zabrać ze sobą gruby płaszcz. Padający śnieg
wydał mu się szczęśliwym rozwiązaniem, ponieważ założył, że zanim rodzice
wstaną i zorientują się co się stało, śnieg zdąży zasypać ślady odcisków butów.
Tak też się stało.
Jednak Neil nie przewidział,
że wędrówka po ciemku będzie trudniejsza, niż mu się wcześniej wydawało. Najpierw
musiał przedostać się przez las pełen sekretów. Brak dostępu do światła powodował,
że otoczenie wyglądało straszniej. Neil starał się nie myśleć o tym. W
półmroku chwytał obrazy, które go otaczały: drzewa i krzaki pokryte
białym puchem, droga przysypana białym pudrem... Po dwudziestominutowej
wędrówce udało mu się dotrzeć do wielkiej polany z niewielkim zamarzniętym
jeziorem. Blask księżyca wyglądającego zza chmur pozwolił dostrzec piękno
okolicy. Sople lodu zwisały z pochylonej nad jeziorem gałęzi drzewa. Jednak
Neil spieszył się i powędrował dalej. Po niedługim czasie skierował się w
stronę teatru. Miał już niewiele drogi do pokonania. Zaczęło się rozwidniać.
W domu Neila, gdy rodzice się
przebudzili, zauważyli, że ich syna nie ma. W jego pokoju zastali lekko
uchylone okno. ,,Gdzie jest Neil?!’’ – zapytał ojciec. Zapłakana matka nie
wiedziała, co robić. Najpierw zadzwonili do szkoły, z pytaniem, czy Neil tam się
nie pojawił. Telefon spowodował, że od
razu przesłuchano kolegów Neila. Pomimo groźby wyrzucenia ze szkoły nikt, nie
chciał powiedzieć, gdzie w danym momencie przebywał Neil. W końcu Anderson wspomniał
coś o teatrze i o przedstawieniu. Jednak nie podał dokładnego miejsca
przedstawienia. Nikt już nie miał wątpliwości, dokąd udał się poszukiwany.
Tymczasem Neil był już tylko
kilkadziesiąt metrów od teatru. Po przybyciu na miejsce okazało się, że na
przedstawienie czeka zaledwie kilka osób. Na szczęście wraz z upływem czasu
sala się zapełniła. Organizator poprosił, aby wszystkie zgłoszone osoby do
konkursu zaczęły się przygotowywać.
Występ miał się zacząć za godzinę. Neil, prócz nauczycielki, która
przygotowywała go do konkursu, nie znał tam nikogo. Lecz to mu nie
przeszkadzało. Skupiony był na tym, co miało się wydarzyć niebawem, że będzie
mógł zrealizować swoje marzenie i wystąpić przez publicznością.
W czasie, gdy Neil
przygotowywał się do występu, jego rodzice szukali go
po wszystkich teatrach w mieście. Matka wpadła w panikę. Ojciec próbował
wymyślić ewentualne miejsce pobytu syna. W pewnym momencie, kiedy przechodzili
przez ulicę, matka zauważyła wielki plakat przyklejony do jednej z latarni. Widniał
na nim napis: ,,MIĘDZYNARODOWY KONKURS AKTORSKI’’. W dolnym lewym roku
nadrukowana była informacja o miejscu i godzinie konkursu. I to był trop.
Ojciec z pretensją w głosie wydusił przez zęby: ,,Ach, jak ja mogłem o tym, nie
pomyśleć’’!
Za pół godziny rodzice Neila
byli na miejscu. Weszli do sali teatralnej w momencie, gdy na scenie występował
ich syn. Rozzłoszczony ojciec krzyczał: „Widzisz to samo, co ja? To nasz syn – Neil!’’.
A Neil wciąż odgrywał swoją rolę, nie będąc świadomy obecności rodziców. Gdy zakończył
swój występ, zniknął za kulisami. Rodzice próbowali dostać się do niego, ale ochrona
nie wpuszczała nikogo do pomieszczeń znajdujących się za sceną. Z tego powodu
zmuszeni byli czekać półtorej godziny, aż do momentu ogłoszenia wyników.
Nadszedł czas podania wyników
konkursu. Neil nie liczył na wygraną, dla niego ważna była możliwość
zaprezentowania na scenie swoich umiejętności. Po wyczytaniu drugiego miejsca,
nadeszła pora na ogłoszenie zwycięzcy. Atmosfera stała się napięta. Ku
zaskoczeniu wszystkich, Neila, jego rodziców, laureatem konkursu został właśnie
on. Dzięki temu wydarzeniu dostał dużo pochwał, sfinansowanie dwóch lat nauki w
najlepszej szkole aktorskiej w tym mieście oraz czek na 200 złotych.
Sytuacja w teatrze
spowodowała, że rodzice Neila zrozumieli, jakie wielkie zwycięstwo osiągnął ich
syn. Wygrał najważniejszy w kraju konkurs aktorski. Po odebraniu nagrody przed
Neila, podeszli do niego z gratulacjami. Ojciec nie krył emocji i powiedział do
Neila, że jest z niego dumny.
W taki oto sposób Neil dostał
się do wymarzonej szkoły aktorskiej i zyskał sławę na całym świecie. Oczywiście
wszyscy wtajemniczeni wiedzieli, że to co osiągnął ,było nie tylko rezultatem
jego determinacji, ale także wynikiem wsparcia udzielonego przez pana Keatinga
w rozwijaniu pasji oraz kolegów ze Stowarzyszenia Umarłych Poetów.
Nowoczesna „Świtezianka”
Ta
dwójka różniła się od całej reszty osób przebywających na odwyku od fonoholizmu.
Większość wyglądała jakby miała depresję, młodzi ludzie nie rozmawiali z nikim, prawie nic nie jedli i
nie pili, całe dnie spędzali w swoich pokojach.
Tych dwoje – Bella i Edward – byli całkowicie inni, chętnie
uczestniczyli w organizowanych przez ośrodek zajęciach z muzyki, malarstwa i
wielu innych. Podczas przerw i wieczorami chodzili do biblioteki czytać książki
lub na naukowe seanse filmowe w sali kinowej. Jednak nigdy nie robili tego
razem. Żadne też nie chciało podejść do drugiego i zacząć rozmowy.
Pewnego
mroźnego poranka Edward szedł korytarzem, czytając “Zmierzch” i popijając
gorącą czekoladę. Wtem wpadł na kogoś niechcący, wylewając na niego cały napój.
-Patrz,
jak chodzisz! – krzyknął obcy głos.
-Bardzo
przepraszam, to moja wina, nie patrzyłem, gdzie idę – zaczął przepraszać Edward,
podnosząc głowę znad książki.
Osobą,
na którą wylał swoją czekoladę, była blondwłosa dziewczyna. Była ubrana w
czarne spodnie i beżowy sweter, na którym widniała wielka brązowa plama. Na
szyi miała niebieski wisiorek w kształcie fiolki, w którego środku przelewał się brokatowy płyn. Jej brązowe oczy pałały ogniem.
-Ja
ciebie znam! – wykrzyknął. – Jesteś tą dziewczyną, która zawsze siada za mną w
Sali kinowej podczas seansów – uświadomił sobie po dłuższej chwili.
-Chyba
trochę słabo zaczęliśmy znajomość. Jestem Bella, a ty? – przywitała się.
-Ja
jestem Edward. Miło mi ciebie poznać – odpowiedział chłopak.
Tak
właśnie stali się dwójką najlepszych przyjaciół. Spędzali ze sobą dużo czasu,
czytali te same książki, a później dzielili się swoimi opiniami na ich temat. Chodzili
razem oglądać filmy i grać na gitarze. Edward wolał muzykę, a Bella rysowanie.
Podczas zajęć muzycznych przysłuchiwała się granej przez niego muzyce, a on
podczas plastyki patrzył, jak ona rysuje.
Dni
mijały coraz szybciej i zbliżały się święta – termin opuszczenia ośrodka, aby
dzieci mogły spędzić Boże Narodzenie w gronie rodzinnym. Przez wspólne rozmowy
coraz więcej dowiadywali się o sobie nawzajem. Okazało się, że chodzili razem
do tej samej szkoły, ale nigdy nie spotkali się na jej korytarzach. Bella nie miała rodziców. Mieszkała z
dziadkami i swoim młodszym bratem.
Tęskniła za rodzicami, choć bardzo ich nie pamiętała, gdyż zginęli,
kiedy miała zaledwie 4 lata. Lubiła wyobrażać sobie, jak wyglądałoby jej życie,
gdyby mama i tata żyli nadal…
-Jak
wyglądają święta w twoim domu? – zaciekawił się chłopak.
-Rano
otwieramy prezenty, które leżą pod choinką. Na śniadanie babcia zawsze piecze
świeże bułeczki, które później jemy z serem, miodem lub własnoręcznie robioną
masą czekoladową. Po śniadaniu sprzątam swój pokój z bratem, zmieniamy pościel
na świąteczną i wieszamy świąteczne ozdoby. Babcia nie pozwala, żeby w Boże
Narodzenie na wierzchu leżały jakiekolwiek zeszyty lub podręczniki, więc
wszystko musimy chować do szafek. Kiedy w całym domu pachnie już świętami,
idziemy pomóc dziadkom w kuchni. Gotuję pierogi i uszka, dziadek doprawia
kapustę wigilijną, babcia gotuje barszcz, a mój mały braciszek obiera
pomarańcze – powiedziała, przywołując miłe wspomnienia.
-U
mnie jest podobnie, tylko że moi rodzice nigdy nie mają czasu na gotowanie.
Większość potraw jest kupiona, a ciasta i pierniki rodzice przynoszą z pracy – przygnębił
się chłopak.
-Na
pewno nie jest tak źle, czy aż tak? – próbowała go pocieszyć.
-Wiem,
że rodzice się starają, żebym miał rodzinną Wigilię, ale o wiele lepszym prezentem
niż nowy telefon byłyby bilety na święta do moich dziadków, jednak oni jeszcze
nigdy nie spełnili mojego życzenia – westchną Edward.
-To
może powinieneś z nimi poważnie porozmawiać? – zaproponowała.
-Może
masz rację, spróbuję – postanowił.
Obydwoje
zauważyli, że zaczynają coraz bardziej się lubić. To nie była już tylko
przyjaźń, ale coś więcej. Dzień przed wyjazdem do domów Edward zaprosił Bellę na
spacer po śniegu wokół ośrodka i zdobył się na zadanie tego tak ważnego
pytania.
-Bella,
może sama już zauważyłaś lub nie, ale spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu i ja
chyba czuję do ciebie coś więcej niż przyjaźń – zaczął skrępowany chłopak. Mam do ciebie pytanie – odsapnął i powiedział:
– Czy zostaniesz moją dziewczyną?
-Tak,
jasne, że zostanę twoją dziewczyną! – wykrzyknęła uradowana.
Wymienili
się swoimi numerami i obiecali, że będą codziennie do siebie wysyłać zdjęcia i
pisać, kiedy już dostaną telefony.
Dzień
przed Wigilią po wszystkie dzieci przyjechali rodzice, aby zabrać je do domów
na święta.
-Do
zobaczenia w szkole! – wykrzyknęli do siebie na pożegnanie i przytulili się.
Pierwszego
dnia ferii Bella zadzwoniła do swojej najlepszej przyjaciółki z pewnym
pomysłem.
-Cześć
Sophie, chciałabyś poznać mojego chłopaka?
Moglibyśmy umówić się we trójkę na miasto? – zaproponowała.
-Jasne,
czemu nie. Chyba chcesz mi jeszcze coś powiedzieć? Słyszę po twoim głosie, że
jesteś bardzo podekscytowana. Co tam wymyśliłaś? – zgadła przyjaciółka.
-Ale
ty mnie dobrze znasz. Pamiętasz jak robiłyśmy test twojemu chłopkowi? Ty szłaś
do toalety, a ja zostałam z nim sama przy stoliku i zaczęłam z nim filtrować.
Niestety nie zdał i od razu chciał się ze mną umówić do kina. Pomyślałam, że
mogłybyśmy zrobić to samo tylko teraz sprawdzimy mojego chłopaka. Ja pójdę do
toalety, a ty zaczniesz z nim rozmawiać. Co ty na to? – zaproponowała Bella.
-Superpomysł,
nie mogę się doczekać naszego małego podstępu. Mam się jakoś ładnie ubrać?
Jakie dziewczyny on lubi? – zaczęła planować Sophie.
-Załóż
jakieś czarne spodnie i jasny golf, będziesz wtedy podobna ubiorem do mnie.
Żadnego mocnego makijażu, bo on nie lubi takich dziewczyn. Już do niego piszę.
Pa! – zakończyła rozmowę Bella.
-Do
zobaczenia, kochana! – odpowiedziała przyjaciółka.
Oczywiście
Edward bez żadnych podejrzeń chętnie zgodził się poznać przyjaciółkę i już
kolejnego dnia siedzieli we trójkę w pijalni czekolady. Według planu Bella
poszła do toalety, a Sophie zaczęła rozmowę.
-Bella
dużo mi o tobie opowiadała –zaczęła, przysuwając się do niego na kanapie.
-Mam
nadzieję, że tylko dobrze? – zaciekawił się chłopak.
-Tak,
tylko dobrze. I tak pomyślałam, co ty na to, żebyśmy razem wyskoczyli gdzieś na
miasto, na przykład do cukierni lub do kina? – przymilała się dziewczyna.
-Spoko,
spytam Bellę, kiedy może gdzieś wyskoczyć. – zgodził się chłopak.
-Ale
nie, chyba mnie źle zrozumiałeś. Chodziło mi, ze tylko ty i ja. Co ty na to? –
zapytała dziewczyna teatralnie wskazując siebie i jego. – Bez wiedzy Belli –
kontynuowała.
-Yyyy…
Lepiej pójdę sprawdzić, czy u Belli wszystko dobrze. Jakoś długo nie wraca. –
zaproponował zmieszany chłopak i szybko wybiegł bez udzielenia odpowiedzi.
Kiedy
Edward wrócił do stolika ze swoja dziewczyną, Sophie napisała do Belli SMSa.
Sophie:
Właśnie znalazłaś sobie wiernego chłopak. Nie dał się. Pójdę sobie, jak już
wypiję swoją czekoladę. Dam wam czas gołąbeczki <3
Bella:
Dzięki, do zobaczenia w szkole <3
Świtezianka
we współczesnym świecie (podczas pandemii)
Na osiedlu z wysokimi blokami mieszkał chłopak. Wstał właśnie z łóżka i rozglądał się po swoim niedużym pokoju. Podszedł do szafy z ubraniami. Przebrał się w bluzę i spodnie. Chłopak miał ciemne oczy i krótkie brązowe włosy. Poszedł do łazienki i złapał za szczotkę do włosów. Ogarnął fryzurę i umył zęby. Wszedł do kuchni. Jego matka robiła właśnie śniadanie podśpiewując sobie:
-
Last Christmas I gave you my heart.
But
the very next day you gave it away!
-Mamo
proszę cię, przestań - odezwał się chłopak. - Wiesz, że nie lubię tej piosenki.
-Wiem,
wiem, ale ostatnio ciągle puszczają ją w radiu. Nie mogę się czasami powstrzymać!
- powiedziała mama i podała synowi śniadanie.
-Dziękuję
- oznajmił chłopak.
Matka uśmiechnęła się do syna.
-Idę
z moimi koleżankami do restauracji, chcesz iść ze mną? - spytała mama.
-W
sumie to nie mogę. - stwierdził. - Gram dzisiaj w Minecraft z dziewczyną z
Poznania.
-Lubisz
ją, co? Ostatnio tylko z nią spędzasz czas w internecie.
-Zapomniałem
ci powiedzieć! - krzyknął chłopak. - Ostatnio zaproponowałem jej, żeby została
moją dziewczyną, dlatego spędzamy razem tak dużo czasu.
-Przecież
ty jej nawet nigdy na oczy nie widziałeś! - oburzyła się matka.
-W
sumie to ostatnio rozmawialiśmy ze sobą na Discordzie na kamerce. Uwierz mi,
żałuj, że jej nie widziałaś. Ma piękne niebieskie oczy i nieziemskie blond
włosy - rozmarzył się chłopak. - Nigdy w życiu nie widziałem tak pięknej
dziewczyny.
-Lepiej
uważaj na nią. To, co wydaje się nam piękne, może być bardzo niebezpieczne -
powiedziała z powagą matka i założyła na siebie kurtkę. - Wracam o 19. Nie
czekaj na mnie z obiadem i kolacją.
Drzwi
trzasnęły. Chłopak dokończył śniadanie, a talerz włożył do zlewu. Poszedł do
swojego pokoju i zamknął drzwi. Spojrzał na swój komputer.
-Nie
mogę się doczekać świąt - powiedział na głos. - Mam nadzieję, że mama kupi mi
nowy komputer.
Usiadł przy biurku i odpalił komputer.
Założył swoje czarne słuchawki. Wpisał kod do komputera i włączył Discorda. Odsunął
swój nadgarstek i spojrzał, która godzina. Na nadgarstku miał szwajcarski
zegarek. Była 10:48.
-No
to muszę poczekać jeszcze 12 minut.
Po 13 minutach usłyszał charakterystyczny
dźwięk w słuchawkach. Oznaczało to, że ktoś do niego dzwoni. Odebrał
połączenie.
-Hej!
- usłyszał w słuchawkach dziewczęcy głos. - Co tam?
-A
nic w sumie. Czekałem aż zadzwonisz do mnie. - odpowiedział chłopak. - To co
gramy?
-Jasne!
- krzyknęła dziewczyna.
Grali w Minecrafta, śmiejąc się i
rozmawiając. Po dwóch godzinach zaczęli rozmawiać na różne tematy. Na przykład o
swojej przyszłości, związku i uczuciach.
-Wiesz
co? - odezwał się chłopak - Mógłbym rozmawiać z tobą godzinami. O wszystkim lub
o niczym.
-Mam
tak samo - westchnęła dziewczyna.
Siedzieli przez chwilę w ciszy. Chłopak
szepnął:
-Mógłbym
się z nią ożenić.
-Ale
ciekawe, czy byłbyś mi wierny, gdyby pojawiła się inna dziewczyna - stwierdziła.
-Oczywiście,
że bym był! - oznajmił. - Nie mógłbym cię zdradzić!
-Żartujesz
sobie teraz czy nie? - spytała dziewczyna.
-Nie
żartuję. Mówię na poważnie - wyznał.
-Oby
- mruknęła.
Wrócili do innych tematów. Mniej ważnych
np.: gry, święta, książki itp. Minęła godzina i skończyli rozmawiać. Rozłączyli
się i chłopak opadł na krzesło. Była godzina 14:21. Chciał odejść od komputera,
jednak zobaczył na ekranie powiadomienie. Otworzył je. Było od jakiejś
dziewczyny, która miała rude włosy i zielone oczy. Napisała:
,,Hej!
Mam na imię Inga i widziałam cię przed pandemią w szkole. Chciałam do ciebie
zagadać, ale nie zdążyłam z powodu koronawirusa. Uznałam cię za fajnego gościa.
A żebyś nie uważał mnie za stalkerkę, to twoja koleżanka z klasy dała mi twój
nick z discorda. 😀
Odpisał:
,,Hej.
Dzięki za komplement.”
I tak zaczęła się ich ponad godzinna
rozmowa. Pisali o zainteresowaniach, rodzinie, szkole nauczycielach i tak
dalej. Wybiła 16. Inga napisała:
,,Ej
mam pytanie. Masz może kogoś, czy jesteś sam?”
Chłopak odpisał z dumą:
,,Mam
dziewczynę.”
Napisała:
,,O!
Nie wiedziałam. Myślałam, że jesteś sam.”
Odpisał:
,,A
jest z tym jakiś problem?”
Napisała:
,,No
wiesz, trochę tak.. Bo tak jak wcześniej ci pisałam spodobałeś mi się i
myślałam no ten... Lubimy podobne rzeczy i w ogóle..”
Napisał:
,,Do
czego zmierzasz?”
Odpisała:
,,No
wiesz, zgadzamy się w tych samych rzeczach. Pomyślałam, że moglibyśmy poznać
się bardziej i zostać kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. O to mi chodziło.”
Chłopak zakłopotał się i napisał:
,,Wiesz
możemy być przyjaciółmi i w ogóle, ale niczym więcej na tą chwilę. Mam
dziewczynę, w której jestem zakochany i nic tego nie zmieni. Mam nadzieję, że
będziemy mieć nadal kontakt, bo fajnie się z tobą pisało. Ja idę, bo muszę
zjeść obiad. 😊 Do
następnego mam nadzieję.
Wyłączył komputer i powędrował do kuchni.
Mama jak zwykle zostawiła obiad w lodówce. Odgrzał go w mikrofalówce i zjadł.
Najedzony wziął telefon do ręki i włączył go. Dostał wiadomość od swojej
dziewczyny:
,,Dzięki,
że jesteś i cieszę się, że chcesz się jeszcze ze mną trochę pomęczyć.”
Zdziwił się. Podrapał się w głowę i napisał do
niej:
,,O
co chodzi?”
,,Nic.
Po prostu.. Dobra nie będę cię oszukiwać. To ja do ciebie napisałam jako Inga.
Wybacz, ale musiałam sprawdzić, czy mówiłeś na serio o lojalności. Wiem, możesz
być na mnie zły, ale pozory mylą.”
Odpisał zdenerwowany:
,,Myślałem,
że mi ufasz! Wiesz, że zaufanie to podstawa w związku!”
Napisała:
,,Tak
wiem, ale chciałam tylko się upewnić, czy jesteś lojalny!”
,,Upewnić
się tak na pewno. Wiesz co? Może powinniśmy od siebie odpocząć?”
,,…"
Chłopak wziął swój telefon i zablokował
dziewczynę. Sapnął i powiedział do siebie:
-Lojalność
to ważna rzecz w związku, jednak zaufanie też jest ważne. Jeśli ludzie w
związkach sobie nie ufają, to lojalność nie ma prawa bytu.
Uczennica, klasa VII F
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz